Koleżanka namówiła mnie na stworzenie drzewa genealogicznego. Jest taki specjalny program, który podobno czyni to zadanie prostym. Zanim przystąpiłam do pracy przejrzałam papiery, które kiedyś zgromadziłam na temat swoich przodków. Suche fakty: imiona, nazwiska, daty urodzenie.

Nigdy nie byłam fanką takiej aktywności, która wydawała mi się jałowa i nudna, ale koleżanka ma dar przekonywania, czy raczej pokonywania mego oporu, a tego w sumie nigdy nie żałowałam.

Teraz było podobnie. Zaledwie rozpoczęłam pracę (poświeciłam temu drzewku tylko jeden wieczór), a już pojawiło się mnóstwo zaskakujących spostrzeżeń, refleksji, pytań. I wzruszeń. Oto kobieta Nieznana, tak ją nazwałam, bo nawet imię po niej nie pozostało w rodzinnej pamięci, a ja doczepiam jej, też już dawno zmarłe, ale znane, dzieci: córki, synów. Dziwne uczucie. Bardzo chciałabym się o niej czegoś dowiedzieć. I mały chłopczyk, który zmarł po kilku tygodniach. Są groby jego rodziców, ale jego nie. Nawet nie wiem, czy kiedyś, bo to rocznik 1931, takie maleństwa miały swoje grobki? I jest jeszcze wielce tajemna sprawa adopcji. Tych danych na razie nie wpisuję, ale kiedyś to zrobię. Jak nastanie właściwy moment. No i jeśli zdążę, bo to przecież nie dla siebie, a dla chłopców gromadzę tę wiedzę.

Wśród szpargałów znalazłam także przy okazji wiersze pożegnalne ex, które w końcu przeczytałam. I listy ojca, których nigdy nie chciałabym przeczytać. I powstaje pytanie, czy niszczyć zawczasu to, co mogłoby zmącić obraz naszej osoby w oczach najbliższych po naszej śmierci, czy też przeciwnie – zachować prawdę o sobie, nawet gdyby miała kogoś zranić?

notatki