Tak, jak sobie postanowiłam, wykorzystuję czas nieobecności jednego syna i względnego/chwilowego spokoju u drugiego, na dawno odkładane spotkania z rówieśnikami. To ludzie z różnych okresów mojego życia. Tak mi się życie poukładało, że często zmieniałam kręgi społeczne, zupełnie niezależnie od mojej woli. Los tak chciał. I zatoczył koło, bo, znowu bez mojej inicjatywy, znalazłam się w miejscu, gdzie przecięły się na koniec (?) te wszystkie dawne znajomości.

Opowiadaniom nie ma końca, bo tyle się zdarzyło, tylu z nas ubyło 😦  Wielu z mojego pokolenia rozrzuciło po świecie. Walczyli o lepsze życie. Życie minęło jak jedna chwila. Jakby to nie zabrzmiało tandetnie, to tak właśnie jest. Dopiero po odejściu gościa zaczynam sobie układać w głowie to, czego się dowiedziałam, co usłyszałam, bo bywa , że mam mętlik, chaos , zamieszanie informacyjne. Żeby je okiełznać, formułuję wnioski – takie zboczenie zawodowe 🙂 Może i zboczenie, ale mi pomaga.

Jak różnie ludzie zapamiętują te same sytuacje. W pewnej chwili miałam wrażenie, że wymyśliłam sobie swoją dawną koleżankę, bo nikt inny jej nie pamiętał. Ale  było i odwrotnie: ja nie pamiętałam zupełnie osoby, która (podobno) była znacząca. Widocznie dla mnie nie była.

60+ to okres sypania się. Jasne, że jedni rozpadają się szybciej, inni wolniej, ale czas wyraźnie daje znać, że mija. I nie jest to dobry okres dla zmian w życiu. Dopiero teraz w pełni namacalnie zaczynam rozumieć powiedzenie, że „starych drzew się nie przesadza”. A mnie to czeka i już się boję.

Dwie ze znanych mi osób w moim wieku postanowiło sobie umrzeć. Mężczyzna jest (był) mężem koleżanki, kobieta moją znajomą. Przyczyny bardzo różne. Żadne z nich nie było nigdy neurotyczne, czy histeryczne. Może nie tyle chcą umrzeć, co nie chcą mieć do czynienia ze służbą zdrowia – proces leczenia ich przeraża i nie wierzą w niego. Chyba ich rozumiem. Też robię różne myki, żeby uczestniczyć w nim jak najrzadziej.

To takie smutne historie, ale raz się wkurzyłam, gdy dowiedziałam się, że koleżanka, która wykonując ten sam zawód, była (obiektywnie) fatalnym pracownikiem, a w tej chwili ma znacznie większą emeryturę niż ja. Po prostu dłużej pracowała. Ja się szybko zużyłam – umiałam, więc powierzano mi wiele funkcji, aż się wypaliłam, jak świeczka. Nawet dla diabła ogarek nie został. A wkurzyłam się na siebie – nie warto było tak się szarpać. Jedna z naszych sekretarek miała takie powiedzenie, że „robotę należy sobie szanować”, czyli odkładać ją na czas, kiedy jest w pobliżu dyrektor. I w sumie miała rację, jak widać.

Mam dla siebie jeszcze tydzień na wspominanie i refleksje o przeszłości. Kiedy robi się to z innymi, to przeszłość nagle ożywa, prawie jak w seansie spirytystycznym. Znowu mamy naście lat i jesteśmy wszyscy razem, także ci, których już nie ma.

 

maki

Maków już też nie ma….