Bywam to tu, to tam. Czasem i tu i tam, a czasem nie, jak się nie da. Kiedy nawet tam jest do bani, to wznoszę okrzyk rozpaczliwy/bojowy/życzeniowy: chcę do Komańczy, czyli tam, gdzie wszystko z tam może mnie cmoknąć, gdzie będzie spokój i cisza, przerywana tylko wyciem wilków i chrapaniem niedźwiedzi w gawrze.

chata-nad-wislokiem

Trochę chorowałam i jak zwykle zastanawiałam się, gdzie tym razem mi przywali, jak mocno i na jak długo. To tak, jak się choruje na coś, o czym niewiele wiadomo, a o przyczynach najmniej. I pewnie by mnie wysłano do wariatkowa dla hipochondryków, gdyby nie pozostawiane przez choróbsko ślady, co z jednej strony mnie cieszy że sobie tego wszystkiego nie wymyślam, a z drugiej nie. Trudno, jest jak jest

To były też pierwsze odwiedziny na cmentarzu w Dniu Wszystkich Świętych po śmierci mamy. Kuzyn skrytykował ironicznie mój strój, co mnie nawet nie zezłościło, bo tradycji stało się zadość – przez całe życie robiła to jego matka, a moja ciotka, nad grobem której właśnie staliśmy 🙂 Wnuczce zachciało się siusiu, a na cmentarzu ani pół WC, więc przyśpieszyliśmy obchód grobów, bo przecież…no, wiadomo. Synowie z zakupionych przeze mnie artystycznych stroików zrobili sadzonki, ale niech tam, nie miałam sił się wściekać. Znalazłam jednak siły i czas, żeby opowiedzieć wnuczce o jej praprababci i prababci w taki sposób, żeby stały się jej bliskie. Może kiedyś sobie przypomni te opowieści?

No i wbrew sobie i zdrowemu rozsądkowi, zaangażowałam się także emocjonalnie w wybory samorządowe. Mój kandydat przerżnął o 2%, po morderczej walce i do tego chodzą słuchy, że chce się dogadać ze swoim przeciwnikiem. Shit! Jeśli to prawda, to moja noga w lokalu wyborczym więcej nie postanie. Polityka to shit właśnie, a ja mam zbyt wrażliwe powonienie, żeby zbliżać się do niej za bardzo.

No, więc  dlatego chcę do Komańczy, choć nigdy tam nie byłam jedynie bywam, wirtualnie i nie będę. Bo może i ja chcę do Komańczy, ale czy Komańcza chce mnie? Wątpię bardzo.

Komańcza