Właściwie to z tapczanem, ale co za różnica? 😉

Jako, że POMIMO mam ostatnio dobry nastrój, przypomniało mi się zdarzenie sprzed lat, chyba 15stu, czyli w innej erze. To był bardzo niespokojny czas w moim życiu. Miałam tyle energii, ile dostaje się w stanie determinacji i desperacji 🙂 Wiedziałam, że muszę przetrwać, a przetrwam, kiedy będę stanowcza i bezkompromisowa. I atrakcyjna, cokolwiek to znaczy 🙂

Wprowadziłam się do wynajętego naprędce mieszkania (akcja „Gigant” na inną ewentualną notkę), gdzie dokonałam przemeblowania. Poradziłam sobie z wszystkim, poza tapczanem, cholernie ciężkim grzmotem. Chciałam go przenieść do małego pokoju, ale sama nie dałam rady. Zakładałam jednocześnie internet, więc przyszedł Pan do podłączenia go. Zachwycałam się przekonująco, jak świetnie i sprawnie wszystko mu idzie O, i strona startowa jest! Super! Bardzo jestem Panu wdzięczna. Pan poczuł się panem, więc nieopacznie spytał, czy może coś jeszcze dla mnie zrobić? Nieśmiało powiedziałam, że mam do niego taką prośbę…bo jest taki tapczan do przeniesienie…że jestem tu całkiem sama…że naprawdę się starałam, ale nie dałam rady…Panu mina zrzedła, a ja myślę sobie, niedobrze, wyłga się, więc mówię, z pełną troski miną: no tak, ale Pan sobie też z nim nie poradzi. Pan był mojego wzrostu, równie drobny, ale młodszy. Zaczął, że „jak on sobie nie poradzi?!” wyprostował się, naprężył muskuły Ale sam nie, a ja – wiadomo. Zapewniłam go, że ja tylko tak licho wyglądam, ale jestem silna. Rad, nie rad zgodził się. No, więc wzięliśmy się za to ciężkie cholerstwo. On dźwigał od swojej strony, ja pchałam 🙂 i jakoś dotarliśmy pokonując długi przedpokój, do pokoju przeznaczenia, ale trzeba było zrobić skręt, czyli ja musiałam tapczan „podrzucić”, bo utknął w drzwiach. Tapczan, znaczy, zaś Pan znalazł się pułapce – już był w pokoju. Sytuacja dosłownie bez wyjścia, szczególnie dla niego, bo wiadomo dla mnie było, że nijak sobie nie dam rady. Tak bardzo chciało mi się śmiać tego zrobić nie mogłam, tak bardzo byłam przygnieciona beznadziejnością sytuacji, że wzięła mnie regularna głupawka. Jakoś musiałam dać ujście napięciu, więc spokojnie, z poważną miną mówię do niego: no, to teraz już pan tam zostanie na zawsze; ja będę panu tylko wodę i chleb podawała. Widzę, że nie łapie bluesa i jest przerażony. Do dziś widzę jego pełne strachu oczy. A muszę dodać, że mieszkałam w bloku, gdzie na każdym piętrze było tylko jedno mieszkanie, do którego dojeżdżała winda, a to było 11-ste, ostatnie piętro, więc żadne krzyki nic by nie dały. Zrobiło mi się go naprawdę żal. Zebrałam myśli. Najpierw upewniłam go, że nie jestem wariatką tylko tak wyglądam 🙂 i że zaraz coś wymyślę. I tak zrobiłam. Przesunęłam szafkę i popchałam ostatkiem sił to sklejkowe bydlę jak ja nienawidzę sklejki! Udało się. Pan był oswobodzony. Szybko wyszedł 🙂 Następnego dnia napisałam do niego maila z podziękowaniami-przeprosinami i zapewnieniami o swojej wdzięczności. Odpowiedział dowcipnie i bez urazy. Ufff!

Opisując tę sytuację myślę o tym, że ja przecież taka nie jestem. Tak, byłam, ale przejściowo, bo musiałam. A może jestem? „Tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono”. W szczególnych sytuacjach.

 

wrzo11