Siedzenie okrakiem na barykadzie, to nie jest najciekawsza pozycja. Z jednej strony atakuje wirus, z drugiej – rodzice, którzy chcą/nie chcą nauczania stacjonarnego, zaś z boku trwa ostrzał snajperski w postaci rozporządzeń rządowych. Tylko zrzutów UNRY brak 🙂

Dziś Dzień Edukacji Narodowej, kiedyś Dzień Nauczyciela. W sumie nie za bardzo jest co świętować. Od kilku lat szkoła uczy się głównie minimalizować skutki kolejnych kataklizmów. Najpierw tragiczna reforma Zalewskiej, teraz – walka z Covidem. Na to nakłada się zwyczajny ludzki strach przed zachorowaniem, bo wiadomo powszechnie, że dzieci są najlepszymi przekaźnikami tej choroby. Żyje się w takim rozdwojeniu potrzeb: od tego potencjalnego „źródła” i do niego, bo przecież to dzieci, które są im bliskie. Żaden nauczyciel nie odepchnie dziecka, nie odsunie się od niego.

Szkoły się sypią. Na razie jak salami, po kawałku, po oddziale. Na zdalne nauczanie przechodzą klasy, gdzie zachorowanie było wyraźne. Reszty się nie bada. Ani uczniów, ani nauczycieli. Jestem przekonana, że o ile nie wszyscy, to większość miałaby wynik pozytywny. I wtedy już nie byłoby nawet nauczania zdalnego. Więcej – kwarantanną objęto by rodziców dzieci i ich bliskich i znajomych…Sytuacja katastroficzna. Rządzący dobrze to wiedzą. Tyle, że chowanie głowy w piasek też nie jest żadnym rozwiązaniem. Co się odwlecze…Wirus nie zając, nie ucieknie. Zupełnie nie rozumiem, czemu po wakacjach chociaż przez pierwszy miesiąc nie wprowadzono nauczania zdalnego, żeby wyłapać ewentualne, niepożądane skutki letnich wypraw? Teraz to już musztarda po obiedzie.

Nauczyciele trwają na tej barykadzie, dzielnie walczą i daj im Boże zdrowie.

Wychowawczyni mojej wnuczki jest do dyspozycji rodziców cały dzień, także po pracy. Zawsze odpowie na wątpliwości, poinformuje o ważnych zmianach lub podziękuje za kwiaty słowami: „To dla mnie zaszczyt kształcić tak wspaniałych uczniów”. I jak jej nie kochać? Jak się do niej nie przytulić?