Na chwilę się rozmarzyłam, pobujałam na chmurce, ale powiał wiatr solidarności 🙂 z tymi najbliższymi i rozgonił chmurki, w tym moją. Powracam więc do swojej przyziemnej bańki. I już w niej zamierzam pozostać.
Ostatecznie na ziemię sprowadził mnie telefon od koleżanki, jeszcze takiej z dzieciństwa. Pisałam kiedyś o niej. Ostatnio rozmawiałyśmy jakieś 2-3 m-ce temu i to była zupełnie inna kobieta; taka, jaką znałam od lat. Dziś jest rozdygotana, zestresowana, splątana. Powód? Pojechała do sanatorium.
Mieszka w mrówkowcu. Gdy jej dzieci zauważyły, ilu ludzi z tego bloku umiera na Covid (windy), postanowiły wysłać ją na świeże, morskie powietrze (Kołobrzeg) by podreperowała się zdrowotnie, a jednocześnie odizolowała od źródła zarazy. Ani one, ani Zosia nigdy w żadnym sanatorium nie byli i oczekiwali tego, czego po sanatorium oczekiwać należy. Np. tego, że to miejsce dla ludzi schorowanych. Tak, wiem, naiwność, ale z drugiej strony czemu mieliby tak nie myśleć? To w końcu placówka NFZ-tu, finansowana z naszych podatków. Początkowo nawet jej się podobało (w miarę): zabiegi były prowadzone w miłej atmosferze, wydawały się atrakcyjne, choć na miejscu lekarza (którego nie było, chyba, nie dopytałam) zaleciłabym jej dwa zamiast pięciu – rozbieranie, ubieranie, gnanie na kolejny, to dla starszej, schorowanej kobiety duże wyzwanie. Po obiedzie była skonana i chciałaby się zdrzemnąć, ale na to szans nie było. Nad drzwiami każdego pokoju był głośnik (bez wyłącznika) dudniący nieprzerwanie od rana do 22-giej. Na spacery po prostu nie miała siły, bo do morza był kawałek, a ona padała już z nóg.
Naprawdę nieciekawie zrobiło się w połowie turnusu, kiedy straciła węch i smak, dostała dziwnego kataru i obezwładniającej słabości. Zgłosiła to personelowi medycznemu, ale uspokojono ją, że to nic takiego (!) Wprawdzie było zastrzeżenie, że kuracjusze muszą być szczepieni, ale nikt tego nie sprawdzał. Na terenie ośrodka noszono (?) maseczki, jeśli ktoś był na tyle zdeterminowany, żeby nie ulec nachalnym i agresywnym napaściom antyszczepionkowców.
Kiedy zaczęła mi opowiadać, jak w drodze powrotnej (8 godzin) jechała w przedziale z wypindżoną mamuśką z dziećmi (4 i 5 lat), która kazała dzieciom zdjąć buty, bo na podłodze były dywaniki, a do zabawy dała im ciastolinę, nie martwiąc się o stan ich rączek i tego, czego dotykały – pękłam, wymiękłam, poległam i pod jakimś pretekstem szybko skończyłam rozmowę. Miałam DOŚĆ. Nie mogłam już więcej słuchać.
Po powrocie do domu Zosia zrobiła sobie sama dwutygodniową kwarantannę, chcąc chronić dzieci i wnuki. W tym czasie dwa razy była u niej karetka, raz z pobytem w szpitalu, bo ciśnienie miała tak wysokie, że w warunkach domowych nie dało się go opanować. I takie są efekty jej pobytu w ośrodku sanatoryjnym.
Czy na jej miejscu poradziłabym sobie lepiej? Oczywiście. Nigdy, pod żadnym pozorem nie pojechałam do żadnego sanatorium. Nie mam na to zdrowia.
Nie wiem nawet jak to skomentować…żyjemy w chorych czasach, tumiwisizm ogarnia coraz większe rzesze ludzi i to się jeszcze długo jie zmieni, bo ryba śmierdzi od głowy.
PolubieniePolubienie
To nie tumiwisizm; to głupota i kompletny brak poszanowania praw słabszego. Wracamy na drzewa…
PolubieniePolubione przez 1 osoba
W prawdzie w sanatorium w którym byliśmy w październiku ub. roku przestrzegano reżimu pandemicznego …. to i my z Horyńca-Zdroju wróciliśmy zarażeni…
PolubieniePolubienie
Przykro mi, bo miło pisałaś o tamtym pobycie.
Reżim może i był. Dla pacjentów. O obsłudze nic nie wiadomo, bo nie muszą być szczepieni, a Wam nie wolno tego sprawdzić. Ich przełożonym zresztą też.
PolubieniePolubienie
Nigdy nie byłam w sanatorium i zupełnie się nie wybieram. W dzisiejszych czasach to już w ogóle.
Choć takie podejście do pandemii to obecnie już norma nie tylko w sanatoriach, ale wszędzie wokół. Musimy sami o siebie dbać i chronić się, dla dobra własnego i swoich bliskich.
PolubieniePolubienie
Nawet bez pandemii sanatoria to jakaś pomyłka. Pieniądz wywalony w błoto.
PolubieniePolubienie
W czasie epidemii nie pojechałabym do sanatorium, zwłaszcza gdy przeczytałam, ze kuracjusze prywatni nawet testów robić nie musza, a przebywają wsród innych.
Wczoraj załatwiałam cos w urzędzie, wszystko na odległość i do skrzynki, wszędzie zakaz wejścia, a ja w szkole mam 500 uczniów plus 30 nauczycieli i wszyscy pracujemy normalnie, nikła część uczniów zaszczepiona. Mój mąż tez w szkole i uczniowie przyznają, że rodzice nie zgłaszają chorób, bo boja się o pracę…
Uodporniłam się więc na opisanie przez Ciebie okoliczności…
PolubieniePolubienie
Wiesz, ja nie wiem, jak ona sobie radziła tam z tym Covidem bez pomocy 😦 Jest w kiepskim stanie psychicznym, ale narzeka też na ciągłe zapominanie, dezorientację. Jest mi jej bardzo żal. Mimo wszystko była na tyle ofiarna, że skazała się jeszcze dodatkowo na izolację od dzieci. Do końca matka…
PolubieniePolubienie
Ja to kręcę, kto dziś jeszcze jest tak naiwny i do sanatorium jedzie się leczyć?! 😉
Byłem tak pod koniec lat 80-tych i przyrzekłem sobie, że już nigdy. Do dziś trwam w tym mocnym postanowieniu.
PolubieniePolubienie
I tego się trzymaj, jak Ci zdrowie i życie miłe.
PolubieniePolubienie
Moja mama z kolei czasami bywa w sanatoriach, głównie na kręgosłup, i dotąd się nie zniechęciła – różnie bywa w tych sanatoriach, ale niekoniecznie musi być źle. Tylko są różne, z NFZ i ZUS wygląda to trochę inaczej, do tych drugich się dopłaca. Co prawda standardy bywają różne, tak samo menu, różni też bywają współkuracjusze, ale zawsze jakaś sensowna koleżanka się trafiła, o żadnych hałasach też nie słyszałam. Tyle że nie jeździła w czasie pandemii.
Jeśli chodzi o covidowe regulacje, to ja z kolei niedawno byłam w kraju, gdzie na drzwiach restauracji piszą, że wstęp tylko dla zaszczepionych i w maseczce ffp2, a nikt na to nie zwraca uwagi (słyszałam tylko w radiowej audycji, że policja ma zacząć kontrolować). W hotelu tak samo wiszą kartki, żeby nosić te maseczki, ale obsługa jest bez – i sama nie wiem, nosić czy nie nosić (bo przecież jedząc śniadanie i tak zdejmę). W zakładzie ludzie pracują jeden przy drugim i też niby mają nosić, ale w praktyce noszą albo nie – zresztą jak idę do pracy do biura, to też nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby maseczkę zakładać czy pilnować jakiegoś dystansu.
PolubieniePolubienie
Mnie nie tyle chodziło o to, że zachorowała tam na Covid, ile o kompletnie niezrozumienie potrzeb chorych ludzi. Sądzę, że Twoja mama, i dzięki Bogu, ma jedno konkretne schorzenie i ogólnie czuje się dobrze. Są też takie miejsca, jak Repty Śląskie, gdzie dosłownie stawiają ludzi na nogi, ale to jest ośrodek rehabilitacyjny.
PolubieniePolubienie