Nie znoszę upałów. Gdyby jeszcze można było robić nic i spokojnie przeczekiwać ten dopust Boży…Ale gdzie tam! Wkurza mnie to bardzo, bo w końcu jestem na zasłużonej uczciwie emeryturze, a terminarz ciągle mam pełny. Niby nic wielkiego, ale zawsze to jakiś mus, a musieć bardzo nie lubię. Jakby to było pięknie spotkać się z taką chwilą, kiedy mogłabym sobie pomyśleć: co by tu teraz zrobić? Pewnie ktoś pomyśli, że wynajduję sobie zajęcia. Nic bardziej mylnego. Coraz więcej niemusów olewam, a i tak tym, co lubię mogę zająć się zazwyczaj dopiero nocą, a to jest pora, kiedy wszystkie koty są czarne 😉

Ale w ten weekend mam luz. Cudowny, swobodny lot ku (chwilowej) beztrosce, choć powodów do zmartwień trochę by się znalazło, ale pomyślę o tym jutro 🙂

Za oknem, mimo późnej pory (a może właśnie dlatego?) całkiem spory ruch samochodowy. Kocham odgłosy miasta. Cisza mnie przeraża. Dlatego zdezerterowałam z wyjazdów na działkę. To tam zaczęłam brać środki nasenne…i zostałam klasyczną, pełnoobjawową narkomanką, uzależnioną od benzodiazepiny. W sumie to tragikomiczne, bo na tej pieprzonej działce miałam wypoczywać, wyluzować się 🙂 Nie brałam żadnych prochów nawet wtedy, kiedy syn był na krawędzi życia i śmierci, a pokonała mnie cisza i ciemność. W mieście nigdy nie jest ciemno. Ani cicho. Kocham miasto.

Znowu posypała mi się rodzina. I znowu za sprawą ex. Powinnam rozpaczać, być na emocjonalnym dnie, a tak nie jest. Może dlatego, że nauczyłam się tracić? A może dlatego, że poczułam ulgę? Nie muszę już czuć się odpowiedzialna za rodzinę; ta składa się z jednostek, które mają prawo wyboru, nie wyłączając mnie. Niektórzy bardzo się zdziwią, kiedy dokonam swojego.

Dni zawsze są zbyt krótkie. Nigdy się nie nudzę. I to chyba dobrze, zważywszy, że wychodzę z mojej pieczary tylko wtedy, kiedy muszę 🙂 Zawsze jest tyle ciekawego do przeczytania, obgadania, poznania. Jak mogłam przeżyć życie bez tej wiedzy? No, zwyczajnie – byłam bardzo zapracowana. Teraz (pewnie chwilowo, a nawet na pewno chwilowo) dobrze się czuję, a w takim stanie dobrze się myśli. No, więc myślę…

Głównie o tym, jak mogłam się na TO godzić? Czemu nie stać mnie było na bunt, opór, obronę? I mam tylko nadzieję, że na koniec życia uda mi się zrobić TO, czego nie potrafiły ani moja matka, ani babka, ani prababka. Nie, żeby były pokorne, tylko, że nie wobec tych, którym powinny się przeciwstawić. Bo to były pełne miłości kobiety. Niestety, nie wobec siebie.