Natura wyposażyła mnie w słaby wariant systemu nerwowego, czyli taki z niskim progiem pobudzenia, szybkim przejście do pobudzenia optymalnego (jeśli chodzi o konstruktywne reakcję), ale też szybkie osiągnięcie fazy dezorganizacji działań. Nic na to nie poradzę, muszę z tym żyć.

W ostatnim okresie, zupełnie niespodziewanie, los (za pomocą ludzi, oczywiście) zafundował mi sporą dawkę stresu. Zalała mnie adrenalina i kortyzol i to nie stopniowo, ale jednym bogatym rzutem. Hormony stresu. Szczególnie paskudny jest kortyzol, zwany hormonem zabójcą. Ja to dobrze znam, wiem, co będzie potem, ale żadnym sposobem nie mogę uniknąć skutków jego działania. „Długotrwały stres działa zdecydowanie niekorzystnie na nasze zdrowie. Osłabia układ odpornościowy, zaostrza objawy wielu autoagresywnych chorób”. Mogę starać się unikać przyczyn jego pojawienia się. Teoretycznie.

O pierwszej, druzgocącej mi zdrowie sytuacji, pisać nie będę. Druga dotyczy systemu właśnie. Ale wcale nie zdeterminowanego genetycznie, a wynikającego z działań biurokratycznych. Mniejsza o szczegóły, nie chce mi się do nich wracać, pisząc. Wiem, że łatwiej być zrozumianym poprzez przykłady, ale już nimi rzygam. To są złe, idiotyczne, bezpodstawne praktyki, które skutkują rżnięciem obywateli – szaraczków na, jak dla nich, bajoński haracz, a wszystko to w zgodzie z przepisami. Po prostu ręce opadają.

Nie chcę żyć w państwie, które mnie doi, jak mu się podoba, a ja nie mogę z tym nic zrobić, bo kieruję swoje pretensje do osoby, która też nic nie może zrobić z tym systemem, bo jak ja, jest na końcu przewodu pokarmowego, czyli w czarnej dupie.

Sprawy tam jakoś się poukładały, nie bez strat, ale nie aż tak dużych, choć nadal dla moich emeryckich dochodów, rujnujących, ale efekty stresu są i mają się dobrze. Twardocha osądzono od czci i wiary za emocjonalne „pierdol się Polsko”, choć było w tym więcej goryczy, niż nienawiści, a ja mam ten wykrzyknik w myślach, bo niby komu mam to wykrzyczeć? To nie państwo ma być szczęśliwe, ale ludzie, którzy są jego obywatelami. Nie chcę być obywatelem kolejny raz mającym poczucie, że kopie się z koniem. Bo żyłoby się nam znacznie łatwiej, mimo pandemii i wojny, gdyby nie te zbójeckie praktyki decydentów, ich niekompetencja i zwyczajne olewanie ludzi od nich zależnych. W tym kraju (nie sądziłam, że użyję kiedyś tego zwrotu) żeby żyć spokojnie trzeba nachapolić jak najwięcej się da lub nie mieć nic.

Powie ktoś, że to jakieś moje wydumane problemy. Nic bardziej mylnego. Jak np. płacicie za wodę? Zaliczkowo? Za faktyczne zużycie? Ciekawa jestem, naprawdę, czy wiecie, jak się potem np. Zarząd Wspólnoty z Wami rozlicza? Czy kupiliście może auto z „kratką”? Wiecie, jakie to koszty?

Jest późno, a ja nie mogę zasnąć, choć jestem bardzo zmęczona. I wiem, że to zmęczenie długo mnie nie opuści. Niczym nie zasłużyłam sobie na ten stres. Tak bardzo chciałabym mieszkać w jakimś przyjaznym obywatelom państwie…