To był naprawdę dobry dzień. Więcej, cudowny, bo właśnie stał się cud. Byłam dziś na nieprzymusowym spacerze w deszczu – ot, tak sobie, żeby pospacerować. Bez podpórek, proszków i strachu.

Pewnie ktoś pomyśli: łomatko, ależ mi sensacja! po co o tym notkę pisać? Dla mnie to niewyobrażalna radość i coś, na co już straciłam nadzieję. Jeszcze tydzień temu serce mi się ściskało z żalu, że już nigdy nie pojadę do Wisły. Wczoraj, rozmawiając z wnuczką, przykucnęłam przed nią odruchowo i bezmyślnie. Trochę zapiekło, ale bez obciachu podniosłam się z kucek 🙂 Syn strofująco wywrócił oczami, a ja odtańczyłam mu taniec Indian w każdym razie mały kawałek 🙂 Nie wiem, na jak długo mi tak zostanie, ale dziś się cieszę ogromnie. Jeśli się komuś wydaje, że chodzenie to prozaiczna i banalna czynność, to jest w błędzie. I lepiej niech mi uwierzy na słowo 😉

ws5

Na tym spacerze napotkałam dziwnego ptaka. Obserwowałam, jak dziobkiem łamał gałązki z bezlistnej jeszcze akacji i pędem zanosił je gdzieś – jak nic wił gniazdo. Tyle, że nie wiem, jaki to ptak? Zrobiłam kilka nieporadnych fotek komórką. Może na blogowym pokładzie leci z nami jakiś ornitolog? 🙂 Fotki są fatalne, bo obiekt nie chciał spokojnie pozować, a i pogoda…jak na obrazku.

2

3

4_cr

Ptak jest z upierzenia podobny do gołębia, ale znacznie większy. Zdecydowanie większy także od sroki. Jakiś kurak? Jak na kuropatwę zbyt sprawnie lata. Jakieś pomysły?